Wyobraźcie sobie, że cały naród Polski nagle staje się eko-fit w każdym tego słowa znaczeniu. Ot tak, w magiczny sposób wszyscy obywatele tego kraju zaczynają o siebie dbać w każdym tego słowa znaczeniu. Zaczynają regularnie ćwiczyć, lepiej jeść i mniej się truć.
Na pewno w oczy rzuciłby się spadek sprzedaży alkoholu, wyrobów tytoniowych oraz paliwa. Pić nie byłoby kiedy, bo rano zamiast kaca trzeba biegać. Palić nikt by nie chciał, a poruszanie się autem stałoby się ostatecznością. Monopole, małpki, żabki i inne sklepy zaopatrujące ludzi głównie w używki i słone przekąski
praktycznie przestałyby istnieć, a w ich miejscu powstałyby
eko-warzywniaki i sklepy z odżywkami. Bary i pijalnie wódki, w których ludzie cisnęli się niczym sardynki w puszce, aby napić się drogiego kieliszka taniej wódki, zostały zastąpione przez siłownie i kluby crossfitowe.
Ponieważ każdy żyłby tak zdrowo, jak tylko się da, zniknąłby problem smogu. Ludzie chcąc oddychać świeżym powietrzem zaczęliby poprawę jego stanu od swojego podwórka, ucząc się palić dobrze, wydajnie i z jak najmniejszą emisją. Do tego
zmniejszyłaby się ilość pojazdów spalinowych na drodze kosztem rowerów, rolek, hulajnóg i innych.
Rynek spożywczy dostałby strasznego kopa - nie dość, że ludzie przestaliby kupować mięso/czekolado/nabiało-podobne produkty, to cała reszta byłaby przed zakupem dokładnie sprawdzana. A ponieważ w całym kraju nie dałoby się sprzedać chociażby jednej sztuki czegoś, co do jedzenia nadaje się tylko teoretycznie,
skończyłoby się Januszowanie, a co za tym idzie - powolne trucie nas wszystkich. Dodatkowo niemal całkowicie zniknęłyby fast foody. Te, które swoimi szyldami
paskudzą każde miasto i które poza „żywnością” sprzedają jeszcze od groma plastikowych słomek, łyżeczek, kubków oraz papierowo-tekturowo-foliowych opakowań, które niestety walają się od centrum stolicy aż po lasy na Podlasiu.
Z ulic zniknęliby łysi panowie w dresach z tępym wyrazem twarzy, wąsacze z brzuszkiem, panie z toną makijażu i drugą toną nadwagi - ponieważ każdy wyglądałby jak z okładki magazynu. Bo jeśli ma się już ciało, nad którym pracuje się dziesiątki godzin tygodniowo, to grzechem byłoby
nałożyć na nie tanie dresy czy podartą koszulkę. Zmalałaby też liczba wypadków, bo kształtnych kobiet byłoby na ulicach tak dużo, że przez miasto nie opłacałoby się jechać więcej niż 30-40 km/h. A jeśli ludzie jeździliby wolno, to powstałoby od groma stref „max 30”, co
znacznie zwiększyłoby przepustowość dróg.
Na tym stanie rzeczy ogromnie zyskałaby cała gospodarka. Z jednej strony, bo część ludzi, którzy dziś pracują przy kasie albo na taśmie za 2000 netto, robiłaby kariery jako modele i modelki - a co za tym idzie
zarabialiby i wydawali znacznie więcej. Z drugiej, bo wysportowany, dobrze odżywiony człowiek jest o wiele wydajniejszy niż taki z nadwagą i uzależnieniami. Z trzeciej zaś wszystkie zawody powiązane ze złym stanem naszego zdrowia -
od pielęgniarek, przez dentystów po ratowników - zostałyby zauważalnie odciążone ze swoich obowiązków, przez co pracowałoby w nich mniej ludzi - a z punktu widzenia gospodarki to dobre zjawisko, bo służba zdrowia mimo wszystko nic nie produkuje, tylko służy.
Jednak najgorzej dostałoby się rządowi. Ponieważ nikt nie ładowałby połowy wypłaty i/lub zasiłku w fajki, piwo, wódkę i paliwo, wpływy z akcyz spadłyby niemal do zera. Dodatkowo ludzie jedliby po prostu mniej, więc nie byłoby nic, co niemal codziennie w dużych ilościach kupowałby każdy - czyli nic,
na co opłacałoby się nałożyć akcyzę. Brak kasy oznaczałby brak działań - a stąd szybka droga do dymisji. Ludzie od ciągłego przebywania w większych grupach na siłowni, bieżniach czy w parkach staliby się bardziej świadomi, więc
skończyłoby się głosowanie na A albo B. Niemal ciągła trzeźwość dobrze odżywionego i natlenionego umysłu sprawiłaby, że proste, nic nie mówiące hasła straciłyby swoją skuteczność.
W wyborach frekwencja wynosiłaby dużo więcej niż tradycyjne ~50%, bo nie byłoby już tak, że nie chce się wyjść - wiele osób zapewne głosowałoby przed albo w trakcie porannej przebieżki. W końcu do rządu trafiłby ktoś rzeczywiście wybrany przez większość, a nie ok. 20% obywateli - czyli
40% z 50% uprawnionych do głosowania, jak ma to miejsce dziś.
Ponieważ w budżecie byłoby o wiele mniej pieniędzy, rządy nie mogłyby być socjalistyczne, a biurokracja musiałaby zostać uproszona - bo zwyczajnie nie byłoby na to pieniędzy. Tyle wystarczałoby, aby poziom życia normalnego, pracującego Kowalskiego poszybował w górę.
I tak oto żylibyśmy w kraju, gdzie za średnią pensję da się żyć średnio, a nie przymierać z głodu. Gdzie byłoby czysto, bo każdemu by się
zwyczajnie chciało po sobie sprzątać. Gdzie byłoby zdrowo, bo jeśli każdy dokładnie patrzy na jedzenie, to nikt nie sprzedaje tego, co szkodzi. I gdzie byłoby pięknie - może nie architektonicznie czy krajobrazowo, ale obywatelsko. Bo gdyby każdy o siebie dbał, to wszyscy bylibyśmy niezłymi dupami.
Zdrowymi, zadbanymi, niezłymi dupami.
I to się powoli dzieje. Coraz więcej ludzi patrzy na to co je, czym oddycha i co pije. Ale coraz więcej osób ma również nadwagę i problemy z nałogami - a co najgorsze, jest coraz więcej grubych dzieci. Widok młodego człowieka z przesłodzonym, nafaszerowanym Bóg wie czym energetykiem czy
tłustym, przesolonym hamburgerem z mięsopodobnego wyrobu najniższej jakości nikogo już nie dziwi. Dlatego zastanówmy się, w jakim świecie chcemy żyć. Bo nawet nie chodzi tu o wygląd, a o zdrowie, samopoczucie i trzeźwość umysłu, której tak bardzo dziś potrzeba. W czasach, gdzie otyłość, niewiedza i lenistwo nie są już czymś wstydliwym, a sposobem na życie dla milionów osób. I mówię to z pełną powagą:
liczba osób otyłych, żyjących na zasiłku i nie posiadających żadnego wykształcenia ani umiejętności w samej tylko Polsce jest już dobrze zauważalna. Nie pozwólmy, aby ciągle rosła, bo skończy się to dla nas tak, jak chociażby dla Wenezueli. A tego przecież nie chce nikt.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą