Nie uwierzycie, jakie cudowne rzeczy ludzie wyrzucają na śmietnik
fedotido
·
28 września 2020
65 955
254
39
"Co dla jednego śmieciem, dla drugiego skarbem", a zamieszczone poniżej zdjęcia są najlepszym dowodem na prawdziwość tego powiedzenia. To co jedni postanawiają wyrzucić na śmietnik, inni mogą z powodzeniem wykorzystać. W mediach społecznościowych (również w Polsce) działają grupy, gdzie ludzie dzielą się tego typu znaleziskami, aby ktoś mógł je sobie przygarnąć.
Dziś porozmawiamy o katastrofie samolotu na Lubelszczyźnie, przysmaku z Grenlandii i o śmierci od iPhone'a.
Flakka nazywana jest też "żwirem", ponieważ jest podobna do żwirku dla kota. Co natomiast najbardziej zaskakujące, wytwarza się ją z substancji, której używa się w produkcji soli do kąpieli. Po pierwszej fali popularności substancja została zakazana, jednak szybko znaleziono jej substytut.
Żwir stał się dużym problemem w Stanach, Australii i w Wielkiej Brytanii. Jedna porcja narkotyku kosztowała początkowo ledwie 5 dolarów, więc była to naprawdę dostępna "zabawa", co przełożyło się na jej popularność.
Największym zagrożeniem jest natomiast to, że używanie flakki bardzo szybko uzależnia i choć przy pierwszych dawkach wprowadza w euforyczne stany, to po dłuższym stosowaniu prowadzi do zupełnego zobojętnienia i zupełnego zaniku dobrego samopoczucia.
Mężczyzna z wiekiem miał coraz większe trudności z przybraniem kobiecej sylwetki na scenie, więc posiłkował się gorsetami, które nadawały mu odpowiedniej figury. Jego znajomi namawiali go na zrezygnowanie z występów, a nawet jeśli nie, to chociaż o nieprzesadzanie z gorsetem, jednak sam zainteresowany odznaczał się wrodzonym uporem i perfekcjonizmem, które zaprowadziły go na drugą stronę. Sekcja zwłok wykazała, że gorset doprowadził nie tylko do udaru, ale także do zaburzenia funkcjonowania nerek.
Jak to babcia mówiła, "Twoja żona się może jeszcze nie urodziła". Kto wie, a może już umarła?
W rzeczywistości ogólna fala samobójstw w Stanach zaczęła zbierać swoje żniwo już kilka lat wcześniej, a maksymalny poziom osiągnęła w 1932 r. Sama legenda, z czym tutaj się rozprawiamy, mówi o tym, że ludzie z Wall Street na wieść o krachu skakali masowo z okien, z budynków i z mostów.
W rzeczywistości istnieje tylko jeden potwierdzony przypadek takiego zachowania, który w dodatku został sfotografowany i obiegł wszystkie krajowe dzienniki. Dziennikarze z całego świata, a warto zauważyć, że większość z nich pewnie nawet nigdy w Nowym Jorku nie była, zaczęli rozpisywać się o wielkiej tragedii i skali tych wydarzeń, co utrwaliło się w formie miejskiej legendy.
Już w latach 80. znalazł się ktoś, kto postanowił przebadać całe to zjawisko i na podstawie aktów zgonów doszedł do ciekawych obserwacji. Od czarnego czwartku (24 X 1929) do końca roku w Nowym Jorku doszło do 100 samobójstw i prób samobójczych, co nie odbiegało znacząco od normy. Spośród nich jedynie 8 odbyło się poprzez rzucenie się z wysokości, a jedynie dwa przypadki były powiązane z sytuacją na giełdzie. Jak widać, wystarczyło zdjęcie jednego z nich, by stworzyć legendę, która do dziś jest powtarzana jako prawdziwa.
Najpierw należy upolować fokę i ptaki. W ciele foki zaszywa się ciała ptaków, wszystko naciera się tłuszczem, żeby utrudnić robactwu dostęp do środka, a następnie wrzuca się całość do dołu i przykłada kamieniami. Przez kilka miesięcy wszystko fermentuje, a ptaki są właściwie trawione przez całość soków, które powstają we wnętrzu foki. Po tym czasie z foczego ciała wyciąga się włożoną tam brejowatą zawartość. Część zjada się bezpośrednio, z "soku" robi się sosy, a jeśli kiviak uda się nam wyśmienicie, to można w ciało ptaka wsadzić słomkę i dosłownie wypić jego zawartość.
Była to tygrysica bengalska, zwana tygrysem ludojadem z Champawat. Dzięki swoim nieludzkim dokonaniom trafiła nawet do Księgi rekordów Guinnessa jako tygrys, który zabił najwięcej ludzi w historii. Ostatecznie w 1907 r. udało się ją zabić Jimowi Corbettowi, który został sławnym pogromcą ludojadów i nie był to jedyny niebezpieczny tygrys na jego koncie.
Już w trakcie powierzchownych oględzin zauważono, że tygrysica z Champawat miała zniszczone kły, co uznano za przyczynę całego zamieszania. Przez braki w uzębieniu nie mogła polować na standardowe tygrysie pożywienie, więc, zamiast przechodzić na wegetarianizm, przeszła na ludzizm.
Jeśli do wanny wpadnie nam telefon, to nic nam się nie stanie. Jeśli będzie to telefon podłączony do ładowarki, to też nic szczególnego się nie wydarzy. 11 grudnia 2016 r. 32-letni Richard Bull udowodnił jednak, że na tym polu można jeszcze wiele osiągnąć. Do kąpieli zabrał swojego iPhone'a, ładowarkę oraz przedłużacz, który położył sobie na klacie. W wyniku zanurzenia przedłużacza w wodzie doznał ciężkich poparzeń klatki piersiowej, ramienia i dłoni, ale nie przejął się nimi zbytnio, bo i tak już nie żył. Prąd skutecznie zatrzymał jego serce.
Nie róbcie tego w domu. Na zewnątrz też nie. W ogóle tego nie róbcie.
Lot był opóźniony o półtorej godziny ze względu na ciężkie warunki atmosferyczne, jednak w końcu, na nieszczęście, wystartował. Około 10:45 wpadł jednak w opisaną wyżej śnieżycę. Pilot próbował lądować awaryjnie na polach uprawnych pokrytych śniegiem, jednak 10 metrów nad ziemią stracił sterowność i maszyna przechyliła się mocno na lewą stronę. W efekcie samolot uderzył w podłoże pozycją "do góry nogami" i rozpadł się na dwa kawałki, po czym stanął w płomieniach.
Spośród 12 osób znajdujących się na pokładzie aż 9 uszło z katastrofy z życiem, 2 pasażerów zginęło na miejscu, a radiomechanik zmarł następnego dnia w szpitalu w wyniku odniesionych poparzeń.
W katastrofie brał udział samolot Lockheed L-10 Electra. 4 takie maszyny LOT kupił na początku 1936 r., a do końca 1937 r. rozbiły się 3 z nich. Pierwsza katastrofa miała miejsce 1 grudnia 1936 r. w Grecji - w warunkach pogorszonej widoczności pilot obniżył lot do 1000 m i uderzył w górę (1 zabity, 6 ocalonych), drugą jest katastrofa opisana w tym wpisie (3 zabitych, 9 ocalonych), trzecia miała miejsce 11 listopada 1937 r. niedaleko Piaseczna - pilot dążył do uzyskania kontaktu wzrokowego z ziemią, jednak podstawa chmur znajdowała się na 25 metrach, więc kontakt okazał się nie tylko wzrokowy (4 zabitych, 8 ocalonych).
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6,
7,
8
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą