-W kogo wierzysz trawojadzie?! – krasnoludowi aż poleciała wzburzona ślina, kiedy krzyczał do siedzącego spokojnie w karczmie Elessara – kto jest twoim bogiem, hę?!
Elf nie wydawał się być zbytnio przestraszony nagłym atakiem słownym osobnika, który właśnie wszedł do przybytku. Spokojnie na niego spojrzał, zmierzył go wzrokiem, po czym na jego ustach zawitał w uśmiech. Widział w tym niezłą zabawę. W karczmie i tak nie było dużo osób. On, ten krasnolud oraz ork. Niezbyt ciekawe towarzystwo, jednak Elessar koniecznie chciał wreszcie wstąpić do karczmy. W końcu już od kilku dni jest w mieście. Należało odwiedzić tutejsze główne miejsce spotkań mieszkańców, miejscowych bijatyk, wielkie siedlisko informacji. Karczma jak karczma. Dość obszerna izba wypełniona delikatnym światłem kaganków rozwieszonych na ścianach co 6 stóp. Samo wejście było usytuowane co najmniej dziwnie, jakby ktoś ściął mieczem róg Sali i w tak utworzonym trójkącie umieścił dwuskrzydłowe, dębowe drzwi obite mithrilem. Wnętrze zachwycało prostotą, która jednak robiła przeogromne wrażenie. Na lewo od wejścia znajdowało się kilka stołów umieszczonych przy ścianie. Stoły były dość duże, stały przy nich ławy, po jednej z każdej strony stołu. Przez całą salę dalej rozciągały się mniejsze stoliki z dostawionymi do nich krzesłami, zazwyczaj po cztery przy stole. Miejsca stołowania były raczej zadbane a w każdym bądź razie wyglądały na godne zaufania. Głęboko w tylnią ścianę wrzyna się kontuar z pomieszczeniami dla karczmarza i jego służby oraz magazynami. Zaraz obok znajdują się schody prowadzące na górę – najprawdopodobniej do pokojów. Uwagę może też przykuć mały, widoczny właz do piwnicy. Zapewne tam przetrzymywane są wszystkie wina oraz inne produkty wymagające chłodu. Na każdej ze ścian wiszą wszelkiego rodzaju rzeczy, mające nadać charakter przytulności. Obrazy namalowane przez dawno nieżyjących już artystów, trofea myśliwskie zapewne największych myśliwych tego miasta, egzotyczne rośliny, wymagające ciągłej pielęgnacji. Jednak to wszystko blednie przy najpiękniejszym miejscu w karczmie. Niedaleko drzwi, jednak wystarczająco blisko kontuaru w ścianę jest wmurowany piękny kominek, w którym cały czas palą się polana drewna. Odnosi się wrażenie, że ogień jest podtrzymywany magicznie, bo nic nie może tak płonąć. Dookoła kominka, majestatycznym łukiem rozstawione są miękkie fotele obite atłasem i aksamitem. Przy każdym stoi mały stoliczek, przypominający książęcą szafkę nocną, jakiej używają dostojnicy, aby postawić na noc szklanicę z winem, w razie nocnych pragnień. Dla patrzącego na ten przedziwny widok pierwszy raz przybysza wydaje się, że miejsce to istotnie zarezerwowane jest dla szlachciców rządzących tym miastem. Do takiego samego wniosku doszedł Elessar, dlatego usiadł po prostu niedaleko drzwi wejściowych, aby mieć na oku to co się dzieje w całej karczmie. Niestety jego obserwacje i rozważania zostały brutalnie przerwane przez krasnoluda.
- W kogo ja wierzę? Hmm… Sądzę, że w boga – uśmiech na twarzy elfa poszerzył się jeszcze bardziej. Krasnolud natomiast tylko bardziej się rozwścieczył zuchwałą odpowiedzią „trawojada”.
- Jak ja nienawidzę elfów! Przestań mnie drażnić i odpowiadaj jak Cię pytają! – aby zaakcentować swoje słowa krasnolud chwycił lewą ręką za trzonek młota przewieszonego przez plecy. Elf zauważył, że „filozof” w prawej ręce trzymał pokaźnych rozmiarów tarczę, wykonaną niezwykle kunsztownie, jednak nieco poobijaną.
- A kim Ty jesteś, żeby mi takie pytania zadawać? – Elessar dalej grał w tą gierkę. Ubezpieczył się jednak. Prawą rękę wyjął na stół i nieznacznie zaczął tworzyć matrycę czaru śpiewnym głosem recytując jednocześnie inkantację. Krasnolud był na tyle już rozwścieczony, że było więcej niż pewne, że po tych pyszałkowatych słowach nieznajomego, rzuci się do ataku. Tak się właśnie stało. Z głośnym rykiem, jakby chciał dodać sobie siły i przestraszyć mniejszego elfa, krasnolud wyciągnął młot i ruszył na Elessara. Elf czekał tylko na to. Wstał gwałtownie od stołu odrzucając krzesło i wyciągnął prawą dłoń w stronę sklepienia karczmy. Już po chwili można było spostrzec małe, ostre sople lodu zmierzające w stronę napastnika. W tym momencie z boku coś ciężkiego uderzyło go w ciało. Wystarczyło to by się zdekoncentrował, ale za mało, żeby się przewrócił. Czar jednak prysł, a krasnolud dalej napierał. Szybko rozejrzał się po karczmie szukając źródła ataku. Jego oczy spoczęły na chwilę na orku. Jego ręce były skierowane w stronę elfa. Szybko doszedł do wniosku, że ork użył magii, aby rzucić w niego czymś, co go zdekoncentruje. A więc jeden przeciwko dwóm. Przeciwko wielkiemu, silnemu, rozwścieczonemu krasnoludowi z wielkim młotem i żądzą zabicia trawojada oraz orkowi znającemu sztukę magii. Wargi Elessara skrzywiły się w paskudnym grymasie. Nie miał dużych szans w tym starciu. Szczerze mówiąc nie miał żadnych szans. Pomimo tego nie poddawał się. W momencie, w którym krasnolud zamachnął się, aby wykonać uderzenie, elf zręcznie uskoczył w bok i dobył sztyletu przypiętego za pasem jego szaty. Miał szczęście, ze w szatach chodził niemal przez całe swoje życie, więc nie krępowała mu w ogóle ruchów. Spróbował wykonać szybkie pchnięcie w stronę szyi krasnoluda. Zapomniał o tarczy w jego prawej ręce… Filozof pchnął tarczą w elfa, który odleciał nieco w bok. Elessar poczuł w umyśle moc, gromadzoną w pobliżu. Gorączkowo zaczął szukać jej źródła. To nie były zwykła, powierzchowna energia, jaka towarzyszy sporej ilości osób, była ona wystarczająco silna, aby zabić. Wreszcie dojrzał orka i wylatującą z jego rąk przeogromną niebieską kulę energii. Było już za późno na kontrczarowanie czy nawet na uskok. W przeciągu ułamka sekundy kula dotarła do elfa uderzając z całym impetem po ciele, po czym rozpłynęła się po jego ciele. Gdyby na jego miejscu znalazła się osoba nie mająca do czynienia z magią, mogłoby ją spopielić w miejscu, w które kula uderzyła. Elessarowi jedynie, a może aż, zakręciło się w głowie i odebrało oddech. Miał ochotę zwymiotować, ale nie dał tej satysfakcji przeciwnikom. Rzucił się do tyłu na tyle na ile mógł. Potknął się o krzesło i upadł między stoliki. Nadal z trudem łapał oddech i był oszołomiony, a krasnolud dalej na niego szarżował z wielkim młotem. Elf spróbował odciągnąć się spoza zasięgu młota, jednak nie dał już rady. Zatrzymał go impuls bólu, który płynnie i szybko rozszedł się po całej nodze. Elf syknął, ale nie wydobył z siebie nic poza tym. Jego noga spotkała się z miażdżącym wszystko młotem krasnoluda., który właśnie ją trafił. Ból był nie do zniesienia. Po wpływem impulsu, prawą ręką chciał złapać się za bolącą nogę. W tym momencie nadszedł drugi cios, tym razem w rękę. To było już poza granicami wytrzymałości elfa, a wydawało się, że na tym się nie zakończy. Chwycił mocniej sztylet lewą ręką i ostatkiem sił, które mu pozostały wyrzucił go wprost w twarz napastnika. Nie wierzył, że to coś da, ale liczył na osłabioną obronę przeciwnika spowodowaną łatwym zwycięstwem. Krasnolud jednak odbił sztylet tarczą. Poczuł lekkie uderzenie w drugą nogę, tak jakby ktoś rzucił do poduszką. To po prostu jego nerwy zawiodły. Mózg odnotowywał już wystarczająco dużo bólu, żeby stwierdzić, że jego noga została pogruchotana przez orka. Elf był już bliski śmierci, czekał już tylko na śmierć. Chciał, żeby jak najszybciej się to wszystko skończyło. Krasnolud robił już ostatni zamach jego młotem, gdy w połowie drogi zatrzymał się a jego twarz skrzywił paskudny grymas bólu, po czym szybko odwrócił się i ruszył w głąb karczmy oddalając się od zmaltretowanego elfa. To samo uczynił towarzyszący mu ork. Elessar koniecznie chciał zobaczyć co skłoniło jego napastników do zostawienia swojej ofiary, ale nie miał siły. Nie miał siły na nic. Leżał pomiędzy krzesłami a oczy zaczynały mu już płatać figle. Ogarniała go powoli znajoma ciemność, żeby wreszcie zabrać go na swoje łono. Nieruchome i sztywne ciało elfa leżało na podłodze, a jedyną oznaką, że jeszcze żyje, była nieregularnie unosząca się do góry klatka piersiowa…
Elf nie wydawał się być zbytnio przestraszony nagłym atakiem słownym osobnika, który właśnie wszedł do przybytku. Spokojnie na niego spojrzał, zmierzył go wzrokiem, po czym na jego ustach zawitał w uśmiech. Widział w tym niezłą zabawę. W karczmie i tak nie było dużo osób. On, ten krasnolud oraz ork. Niezbyt ciekawe towarzystwo, jednak Elessar koniecznie chciał wreszcie wstąpić do karczmy. W końcu już od kilku dni jest w mieście. Należało odwiedzić tutejsze główne miejsce spotkań mieszkańców, miejscowych bijatyk, wielkie siedlisko informacji. Karczma jak karczma. Dość obszerna izba wypełniona delikatnym światłem kaganków rozwieszonych na ścianach co 6 stóp. Samo wejście było usytuowane co najmniej dziwnie, jakby ktoś ściął mieczem róg Sali i w tak utworzonym trójkącie umieścił dwuskrzydłowe, dębowe drzwi obite mithrilem. Wnętrze zachwycało prostotą, która jednak robiła przeogromne wrażenie. Na lewo od wejścia znajdowało się kilka stołów umieszczonych przy ścianie. Stoły były dość duże, stały przy nich ławy, po jednej z każdej strony stołu. Przez całą salę dalej rozciągały się mniejsze stoliki z dostawionymi do nich krzesłami, zazwyczaj po cztery przy stole. Miejsca stołowania były raczej zadbane a w każdym bądź razie wyglądały na godne zaufania. Głęboko w tylnią ścianę wrzyna się kontuar z pomieszczeniami dla karczmarza i jego służby oraz magazynami. Zaraz obok znajdują się schody prowadzące na górę – najprawdopodobniej do pokojów. Uwagę może też przykuć mały, widoczny właz do piwnicy. Zapewne tam przetrzymywane są wszystkie wina oraz inne produkty wymagające chłodu. Na każdej ze ścian wiszą wszelkiego rodzaju rzeczy, mające nadać charakter przytulności. Obrazy namalowane przez dawno nieżyjących już artystów, trofea myśliwskie zapewne największych myśliwych tego miasta, egzotyczne rośliny, wymagające ciągłej pielęgnacji. Jednak to wszystko blednie przy najpiękniejszym miejscu w karczmie. Niedaleko drzwi, jednak wystarczająco blisko kontuaru w ścianę jest wmurowany piękny kominek, w którym cały czas palą się polana drewna. Odnosi się wrażenie, że ogień jest podtrzymywany magicznie, bo nic nie może tak płonąć. Dookoła kominka, majestatycznym łukiem rozstawione są miękkie fotele obite atłasem i aksamitem. Przy każdym stoi mały stoliczek, przypominający książęcą szafkę nocną, jakiej używają dostojnicy, aby postawić na noc szklanicę z winem, w razie nocnych pragnień. Dla patrzącego na ten przedziwny widok pierwszy raz przybysza wydaje się, że miejsce to istotnie zarezerwowane jest dla szlachciców rządzących tym miastem. Do takiego samego wniosku doszedł Elessar, dlatego usiadł po prostu niedaleko drzwi wejściowych, aby mieć na oku to co się dzieje w całej karczmie. Niestety jego obserwacje i rozważania zostały brutalnie przerwane przez krasnoluda.
- W kogo ja wierzę? Hmm… Sądzę, że w boga – uśmiech na twarzy elfa poszerzył się jeszcze bardziej. Krasnolud natomiast tylko bardziej się rozwścieczył zuchwałą odpowiedzią „trawojada”.
- Jak ja nienawidzę elfów! Przestań mnie drażnić i odpowiadaj jak Cię pytają! – aby zaakcentować swoje słowa krasnolud chwycił lewą ręką za trzonek młota przewieszonego przez plecy. Elf zauważył, że „filozof” w prawej ręce trzymał pokaźnych rozmiarów tarczę, wykonaną niezwykle kunsztownie, jednak nieco poobijaną.
- A kim Ty jesteś, żeby mi takie pytania zadawać? – Elessar dalej grał w tą gierkę. Ubezpieczył się jednak. Prawą rękę wyjął na stół i nieznacznie zaczął tworzyć matrycę czaru śpiewnym głosem recytując jednocześnie inkantację. Krasnolud był na tyle już rozwścieczony, że było więcej niż pewne, że po tych pyszałkowatych słowach nieznajomego, rzuci się do ataku. Tak się właśnie stało. Z głośnym rykiem, jakby chciał dodać sobie siły i przestraszyć mniejszego elfa, krasnolud wyciągnął młot i ruszył na Elessara. Elf czekał tylko na to. Wstał gwałtownie od stołu odrzucając krzesło i wyciągnął prawą dłoń w stronę sklepienia karczmy. Już po chwili można było spostrzec małe, ostre sople lodu zmierzające w stronę napastnika. W tym momencie z boku coś ciężkiego uderzyło go w ciało. Wystarczyło to by się zdekoncentrował, ale za mało, żeby się przewrócił. Czar jednak prysł, a krasnolud dalej napierał. Szybko rozejrzał się po karczmie szukając źródła ataku. Jego oczy spoczęły na chwilę na orku. Jego ręce były skierowane w stronę elfa. Szybko doszedł do wniosku, że ork użył magii, aby rzucić w niego czymś, co go zdekoncentruje. A więc jeden przeciwko dwóm. Przeciwko wielkiemu, silnemu, rozwścieczonemu krasnoludowi z wielkim młotem i żądzą zabicia trawojada oraz orkowi znającemu sztukę magii. Wargi Elessara skrzywiły się w paskudnym grymasie. Nie miał dużych szans w tym starciu. Szczerze mówiąc nie miał żadnych szans. Pomimo tego nie poddawał się. W momencie, w którym krasnolud zamachnął się, aby wykonać uderzenie, elf zręcznie uskoczył w bok i dobył sztyletu przypiętego za pasem jego szaty. Miał szczęście, ze w szatach chodził niemal przez całe swoje życie, więc nie krępowała mu w ogóle ruchów. Spróbował wykonać szybkie pchnięcie w stronę szyi krasnoluda. Zapomniał o tarczy w jego prawej ręce… Filozof pchnął tarczą w elfa, który odleciał nieco w bok. Elessar poczuł w umyśle moc, gromadzoną w pobliżu. Gorączkowo zaczął szukać jej źródła. To nie były zwykła, powierzchowna energia, jaka towarzyszy sporej ilości osób, była ona wystarczająco silna, aby zabić. Wreszcie dojrzał orka i wylatującą z jego rąk przeogromną niebieską kulę energii. Było już za późno na kontrczarowanie czy nawet na uskok. W przeciągu ułamka sekundy kula dotarła do elfa uderzając z całym impetem po ciele, po czym rozpłynęła się po jego ciele. Gdyby na jego miejscu znalazła się osoba nie mająca do czynienia z magią, mogłoby ją spopielić w miejscu, w które kula uderzyła. Elessarowi jedynie, a może aż, zakręciło się w głowie i odebrało oddech. Miał ochotę zwymiotować, ale nie dał tej satysfakcji przeciwnikom. Rzucił się do tyłu na tyle na ile mógł. Potknął się o krzesło i upadł między stoliki. Nadal z trudem łapał oddech i był oszołomiony, a krasnolud dalej na niego szarżował z wielkim młotem. Elf spróbował odciągnąć się spoza zasięgu młota, jednak nie dał już rady. Zatrzymał go impuls bólu, który płynnie i szybko rozszedł się po całej nodze. Elf syknął, ale nie wydobył z siebie nic poza tym. Jego noga spotkała się z miażdżącym wszystko młotem krasnoluda., który właśnie ją trafił. Ból był nie do zniesienia. Po wpływem impulsu, prawą ręką chciał złapać się za bolącą nogę. W tym momencie nadszedł drugi cios, tym razem w rękę. To było już poza granicami wytrzymałości elfa, a wydawało się, że na tym się nie zakończy. Chwycił mocniej sztylet lewą ręką i ostatkiem sił, które mu pozostały wyrzucił go wprost w twarz napastnika. Nie wierzył, że to coś da, ale liczył na osłabioną obronę przeciwnika spowodowaną łatwym zwycięstwem. Krasnolud jednak odbił sztylet tarczą. Poczuł lekkie uderzenie w drugą nogę, tak jakby ktoś rzucił do poduszką. To po prostu jego nerwy zawiodły. Mózg odnotowywał już wystarczająco dużo bólu, żeby stwierdzić, że jego noga została pogruchotana przez orka. Elf był już bliski śmierci, czekał już tylko na śmierć. Chciał, żeby jak najszybciej się to wszystko skończyło. Krasnolud robił już ostatni zamach jego młotem, gdy w połowie drogi zatrzymał się a jego twarz skrzywił paskudny grymas bólu, po czym szybko odwrócił się i ruszył w głąb karczmy oddalając się od zmaltretowanego elfa. To samo uczynił towarzyszący mu ork. Elessar koniecznie chciał zobaczyć co skłoniło jego napastników do zostawienia swojej ofiary, ale nie miał siły. Nie miał siły na nic. Leżał pomiędzy krzesłami a oczy zaczynały mu już płatać figle. Ogarniała go powoli znajoma ciemność, żeby wreszcie zabrać go na swoje łono. Nieruchome i sztywne ciało elfa leżało na podłodze, a jedyną oznaką, że jeszcze żyje, była nieregularnie unosząca się do góry klatka piersiowa…
--
"Przyjazn miedzy kobieta a mezczyzna jest tylko mozliwa dopoki on nie wyobrazi sobie owej kobiety przypartej do biurka/lozka/barku/niepotrzebne skreslic. Czyli po jakichs okolo 7 sekundach statystycznie." - MarkizDeRetarde :C