A więć Howerla
Pierwsze co rzucało się w oczy to mnóstwo ludzi. Dużo, wiele. Trochę jak na naszym Giewoncie. Wśród nich grupka Ukraińców śpiewających hymn, facet machający GoPro na kiju i 2 psy. Drugą charakterystyczną rzeczą były flagi – ukraińskie, banderowców i europejskie. Można się było poczuć jak na targowisku. Zrobiliśmy tylko kilka zdjęć i rura na dół.
Zeszliśmy na wysokość 1500m do schroniska samoobsługowego. Już klasycznie wychodek gdzieś w lesie, a kranik z lodowatą wodą z drugiej strony. Nocleg typu B&B (bed&beer), gdzie bed oznacza twardą pryczę, kosztował koło 9zł.
Później dostałam jeszcze zaproszenie od strażnika rezerwatu do ogniska na ziółka
Nie sądziłam, że taka mieszanka może być tak smaczna. Trochę krzaków jagód, gałązek świerkowych, korzeń żeń-szenia i jakiś żółtych kwiatków. W międzyczasie przyjechali z gór pozostali strażnicy. Wraz z ich przyjazdem zmieniło się serwowane menu. Na stole pojawiły się 2 kieliszki i 3 flaszki samogonu (jedną pustą zwieźli). Dwa kieliszki i 6 do picia, w tym musiał być haczyk
W 15 minut każdy z każdym(włącznie z kierowcą) cyknął po kieliszku. Jeszcze chwalili się, że oni tak codziennie
Ja wymigałam się trochę od tego, bo obawiam się, że bym tam padła. Poprosiłam tylko o „na spróbowanie”. Powiem szczerze, że nigdy tak dobrej nalewki jagodowej nie piłam. I nigdy nie piłam tak mocnego samogonu. Bez popitki.
Ziółka i nalewka wygoniły przeziębienie, które chciało mnie położyć bo wcześniejszym przemoknięciu.
Kolejny dzień w końcu powitał ciepłą, słoneczną pogodą. Od rana towarzyszyły dzwonki krów, owiec i koni. Godzinę przy takich dźwiękach szło się klimatycznie. Po drugiej zaczęło denerwować. Później miałam ochotę pourywać te wkurzacze
Petrus powitał pustką i trafioną przez piorun kapliczką. Na zejściu spotkaliśmy jedynych Polaków, którzy oprócz nas byli w tych górach. Dalej było długie, długie zejście do „cywilizacji”…
Na koniec to selfie z kija o którym :szatkus mówił, choć nie wiem, jak on się do niego dostał