Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Różnica między inspiracją a bezczelną kopią bywa bardzo cienka – oto 5 filmów, które wcale nie są tak oryginalne, jak nam się wydaje

49 090  
201   47  
Nie ma nic złego w inspiracjach. Na dyskretnym podpatrywaniu cudzych pomysłów zbudowana została cała współczesna popkultura. I dopóki mówimy o czerpaniu natchnienia z czyichś dokonań, to spokojnie można na zapożyczenia przymknąć oko. Gorzej natomiast, gdy ktoś tworzy swój produkt, nachalnie wręcz kopiując pierwowzór. Historia kina zna mnóstwo przypadków, kiedy to wielki hit zawiera elementy podejrzanie podobne do tych z filmu, który powstał nieco wcześniej. I o takich właśnie produkcjach dziś sobie pomówimy.

#1. „Poszukiwacze zaginionej Arki” (1981) – „Secret Of The Incas” (1954)

Steven Spielberg jest twórcą na tyle kreatywnym, że raczej trudno by go było posądzać o korzystanie ze scenariusza będącego kalką wykorzystanych już pomysłów. Dlatego produkcja „Poszukiwacze zaginionej Arki” była filmem świeżym, aczkolwiek mocno bazującym na klimacie przygodowych produkcji epoki Technicoloru.


Nie jest też żadną tajemnicą, że sama postać nieokrzesanego poszukiwacza kłopotów wzorowana była na Hiramie Binghamie – historyku z uniwersytetu Yale, któremu (całkiem zresztą niesłusznie) przypisuje się odkrycie peruwiańskiego kompleksu archeologicznego Machu Picchu. W tymże też miejscu nakręcono film „Secret Of The Incas”. Było to w 1954 roku, kiedy to słynne inkaskie „miasto” nie było jeszcze wypełnione turystami niczym Krupówki w sezonie wakacyjnym.


Ta leciwa produkcja nie jest oczywiście ewidentnym pierwowzorem „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, natomiast sama postać granego przez Charltona Hestona obieżyświata jest już bliźniaczo wręcz podobna do Indiany Jonesa. Zarówno pod względem wyglądu, jak i nieco grubiańskiego charakteru. Ekipa zresztą nigdy nie kryła tej inspiracji – Deborah Nadoolman, projektantka kostiumów pracująca przy pierwszej odsłonie przygód Indy’ego, przyznała, że przed rozpoczęciem zdjęć zarówno ona, jak i reszta ekipy oglądała „Secret Of The Incas” wielokrotnie.


#2. „The Quest” (1996) – „Krwawy sport” (1988)

A tutaj mamy do czynienia z Van Dammem grającym w filmie będącym kopią produkcji powstałej osiem lat wcześniej, której gwiazdą był Van Damme. Żeby tego było mało, pierwowzór jest dziełem opartym na faktach, które, jak się okazało, mają tyle wspólnego z prawdą, co tata dilera z mercedesami. Czyli nic.


Inspiracją dla „Krwawego sportu” była historia Franka W. Duxa – niepokonanego mistrza wschodnich sztuk walk, który to miał wziąć udział w tajemniczym turnieju zwanym Kumite (po czasie okazało się, że cała ta historia została prawdopodobnie wymyślona przez samego Franka). I w zasadzie to takie właśnie widowisko sportowe jest główną osią fabuły obu filmów z belgijskim mięśniakiem.


Chociaż Van Damme, który był także reżyserem „The Quest”, dostał za to baty od krytyków filmowych, to trzeba mieć trochę zrozumienia dla tego aktora – w końcu „Krwawy sport” był jednym z większych hitów, w których zagrał. Najwyraźniej artysta miał ochotę na powtórkę z tamtego finansowego triumfu. Skończyło się jednak umiarkowanym sukcesem i fatalnymi recenzjami.

#3. „Kevin sam w domu” (1990) – „3615 code Père Noël” (1989)

Dziewięcioletni, wyjątkowo bystry, szczyl jest jedyną osobą, która może odeprzeć atak intruzów na swój dom. Na szczęście młody ma talent do budowania pułapek i niezwykłą zaciekłość, co daje mu przewagę nad przeciwnikiem. Ponadto nie chce, aby jakieś gangusy zepsuły mu Boże Narodzenie… Brzmi znajomo? Ta historia powtarza się przecież co roku, kiedy to pod koniec grudnia „Kevin sam w domu” emitowany jest wręcz taśmowo.



Tyle że… my tu wcale nie mówimy o komedii z Macaulayem Culkinem, tylko o powstałym rok wcześniej francuskim thrillerze „3615 code Père Noël”! I chociaż produkcje należą do zupełnie innych gatunków kina, a pomiędzy oboma filmami jest kilka istotnych różnic, to jakoś trudno by było uwierzyć, że wszystkie istotne podobieństwa to efekt zwykłego przypadku.


Reżyser pierwowzoru Rene Manzor ponoć wpadł w szał, gdy zobaczył amerykańską produkcję o Kevinie i groził jej twórcom sądowymi bataliami.

https://youtu.be/tSCrg_qMI1s

#4. „Terminator” (1984) – „The Outer Limits: Soldier” ( 1957)

Świat przyszłości to wielkie pole bitwy wśród zgliszczy dawnych miast. Jeden z żołnierzy – istota stworzona, aby zabijać – odbywa podróż w czasie do teraźniejszości, zdobywa broń i planuje skrzywdzić niewinną kobietę. W międzyczasie w ślad za nim rusza jego przeciwnik z zamiarem obronienia nieszczęsnej ofiary. Tak mniej więcej prezentowała się fabuła jednego z odcinków powstałego w 1957 roku amerykańskiego serialu „The Outer Limits”.


Ta telewizyjna produkcja poruszała zazwyczaj tematy związane z szeroko pojętą fantastyką naukową, a każdy z epizodów trwał ok. godziny i stanowił zamkniętą historię. Wielu późniejszych filmowców czerpało inspirację z tego serialu. Jednym z nich był James Cameron, chociaż on sam zaprzecza, jakoby pisząc scenariusz do „Terminatora”, wzorował się na wspomnianym epizodzie „The Outer Limits”. Innego zdania był natomiast Harlan Ellison – pisarz, którego opowiadanie „Soldier of Tomorrow” posłużyło za fabułę tego odcinka. Autor uznał, że jego dzieło padło ofiarą plagiatu i wytoczył odpowiadającej za „Terminatora” firmie Hemdale oraz dystrybutorowi filmu Camerona, Orion Pictures, sprawę sądową. Ta zakończyła się polubowną, zakulisową ugodą, w której głównym argumentem była nieznana bliżej kwota wypłacona pisarzowi. W kolejnych wydaniach filmu ze Schwarzeneggerem w napisach końcowych pojawiła się wzmianka o inspiracji opowiadaniem.


Tymczasem Cameron, mimo ugody, do dziś twierdzi, że sam padł ofiarą zwykłego pomówienia i bezczelnego skoku na kasę ze strony Ellisona.

#5. „Truman show” (1998) – „Twilight Zone: Special Service” (1988)

Chociaż „Truman show” wydaje się dość błyskotliwym i oryginalnym filmem, który doskonale przewidział przyszłość telewizyjnej rozrywki, to okazuje się, że również i w tym przypadku twórcy czerpali inspirację z wcześniejszej produkcji. Tym razem mowa o „Twilight zone” – serialu, który do dziś ma status kultowego. W 64. odcinku trzeciego sezonu poznajemy Johna Seliga – przeciętnego przedstawiciela klasy średniej, który odkrywa kamerę w swojej łazience i dochodzi do wniosku, że jego, dość nudne, życie jest gdzieś transmitowane.


Kiedy John demontuje wszystkie szpiegujące go w domu urządzenia, zostaje uprowadzony i zawieziony do budynku sieci telewizyjnej. Na miejscu jej dyrektor informuje go, że program, którego jest bohaterem, nadawany jest od pięciu lat, a wszystkie otaczające go osoby to albo aktorzy, albo ludzie, którzy podpisali umowę zabraniającą wyjawiać mu prawdy. Z dnia na dzień Selig z typowego, nieświadomego swej popularności szaraka staje się gwiazdą pierwszego formatu. Jest rozpoznawalny, ma zakochane w nim fanki i odkrywa ogromny plik listów, których miał być adresatem. Ostatecznie dochodzi do wniosku, że bardziej odpowiadało mu poprzednie nudne życie niż blask fleszy.
Scenarzysta „Truman show” Andrew Niccol ewidentnie zaczerpnął pomysł przedstawiony w serialu i na jego bazie opowiedział własną historię. Nie zmienia to jednak faktu, że wiedząc o tym zapożyczeniu, zupełnie inaczej będziemy patrzeć na słynną produkcję z Jimem Carreyem.

4

Oglądany: 49090x | Komentarzy: 47 | Okejek: 201 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało