Podczas gdy dzieciaki z nowoczesnych krajów popijały colę i oczy
swe wlepiały w kolejne odcinki „Scooby Doo”, wychowane w latach
80. dziecię schyłkowego PRL-u zmuszone było przełykać kompot z
rabarbaru i oglądać dzieła lokalnej bądź też radzieckiej
szkoły animacji. Lubiłem „Wilka i zająca” nawet bardziej niż
przygody Strusia Pędziwiatra, a antagonistę, jakim był zapchlony
obwieś z połamanym papierosem w zębach, do dziś uważam za jedną
z najbardziej wyrazistych postaci kreskówkowych. No, właśnie –
ten wymiętoszony papieros był wilczym znakiem rozpoznawczym. Ku
mojej wielkiej radości ostatnio doznałem zaszczytu zapalenia tego
wyrobu rosyjskiego przemysłu tytoniowego.
Dziś by to nie przeszło – postać z bajki dla dzieci
ostentacyjnie jarająca wątpliwej jakości papierosy, niczym jakiś
menelaos, który to czai się przy sklepie monopolowym i prosi
kierowników o poratowanie zylem? Przecież to jawny zamach na
dziecięcą niewinność i próba wepchnięcia pacholąt w szpony
zgubnego nałogu! Zawsze sądziłem, że nieszczęsny kiep wiszący
na dolnej wardze wilka jest połamany dlatego, że w toku ekranowych
perypetii staje się on równie zmierzwiony i sfatygowany, co jego
konsument.
Okazuje się, że nie do końca tak jest.
Parę dni temu
trafiłem do Bornego Sulinowa, gdzie co roku organizowany jest
wielki zlot miłośników militariów. Olbrzymi bazar pełen jest
fantów, które u każdego odzianego w moro kuca wywołuje ekscytację
i przyjemne mrowienie sutków. Czego tu nie ma? Mundury wojskowe,
granaty, saperki, naszywki z napisem „Bób, hummus, włoszczyzna”,
pistolety na kapiszony, egzemplarze „Mein Kampf” z autografem
autora, stare poradzieckie przypinki… W parszywym upale i obłokach
kurzu wzniecanego przez jeżdżące po pobliskim polu czołgi, moją
uwagę przykuła jednak paczka rosyjskich fajek. Ich znakiem szczególnym
jest to, że „filtr” zajmuje prawie całą długość skręta.
Wygląda toto trochę jak słynny papieros z „Piątego elementu”. Różnica jednak
jest taka, że tam faktycznie znajdował się wkład
zatrzymujący substancje smoliste…
Biełomorkanał –
tak zwie się marka papierosów, które
pali do niedawna palił wilk
(w ostatnich odcinkach jego miłość do dymka jakby nieco osłabła).
To prawdziwy relikt ZSRR i prawdopodobnie nadal jest to najmocniejszy
wyrób tego typu dostępny na rynku rosyjskim oraz w
innych krajach dawnego bloku sowieckiego. Do produkcji wykorzystuje się 20% mieszanki aromatycznych tytoni sprowadzanych z
Azerbejdżanu i Mołdawii oraz
80% dowolnej sieczki trzeciej
klasy gatunkowej.
To, czym wyróżnia się Biełomorkanał na tle
konkurencji to wyjątkowa wręcz kancerogenność. Jeden papieros
zawiera 27-32 mg substancji smolistych oraz 1,7 mg nikotyny. Dla
porównania – zwyczajny, „czerwony” Marlboro gwarantuje nam
zastrzyk „jedynie” 10 mg substancji smolistych oraz 0,8 mg nikotyny!
I chociaż
może się wydawać, że kosztujące garść kopiejek Biełomorkanały
były najtańszą i jednocześnie najparchatszą jakościowo
propozycją dla palaczy, to warto tu odnotować, że na radzieckim
rynku dostępne były znacznie gorsze „wynalazki”. Ot, chociażby
papierosy Nord, które w całości wykonano z najniższej klasy
machorki.
Marka Biełomorkanał
powstała w 1932 roku w leningradzkiej fabryce Uritsky, a osobą
odpowiedzialną za opracowanie tej mieszanki był
Ioanidi Wasilij
Iwanowicz, sowiecki mistrz tytoniowy, który jest autorem receptur
innych, popularnych w czasach ZSRR, marek papierosowych.
Z czasem
produkcję Biełomorkanałów zaczęto też zlecać innym fabrykom na
terenie całego Związku Radzieckiego. Tego, skąd dany egzemplarz
pochodzi, dowiedzieć się można ze stempla znajdującego się na
boku każdego z papierosów. Oprócz miasta, w którym znajduje się
fabryka, zaznaczona jest też konkretna linia produkcyjna, z której
„zjechał” dany papierosek.
I tak na przykład fajki, których stałem się właścicielem, nie pochodzą ze słynącej z
najlepszych papierosów tej marki fabryki w
Petersburgu, ale z zakładu położonego w Peresławie Zaleskim. Co
zaskakujące – egzemplarze petersburskie mają znacznie mniejsze i
niezbyt rzucające się w oczy informacje na temat zgubnych skutków
palenia, podczas gdy odpowiedniki z innych fabryk posiadają na
opakowaniach, zgodne już z obecnym trendem,
fotografie z martwymi
płodami i pożeranymi przez gangrenę kończynami.
Sama nazwa oraz
graficzna oprawa tego produktu odnosi się do budowanego w czasie
rządów Stalina (i dokończonego ok. 10 lat po jego śmierci) kanału
Białomorsko–Bałtycko, czyli ciągnącego się przez 1100 km
systemu rzek i kanałów żeglownych łączących Morze Bałtyckie
oraz Białe ze Zbiornikiem Rybińskim na Wołdze. Projekt ten był
prawdziwą dumą dla radzieckich władz. Nie mówiło się jednak
zbyt głośno o tym, że główną siłą, z której skorzystano
podczas jego realizacji, byli więźniowie rosyjskich łagrów.
Szacuje się, że ta katorżnicza praca kosztowała życie ok. 200
tysięcy osób. Ciekawostką natomiast jest też to, że na
opakowaniu papierosów nadal widać linię graniczną sprzed wojny
radziecko-fińskiej!
Marka ta zyskała
wielką popularność z racji na cenę jednego opakowania
zawierającego 25 papierosów (w niektórych wersjach 18). Jego użytkownicy mieli w zwyczaju
nazywać gryzące, kojarzące się z głównie z plebsem Biełomorkanały
dostojnie brzmiącym francuskim mianem
„Belle Amour Chanel”. W
czasach ZSRR fajki te służyły nie tylko do palenia, ale też jako
narzędzie do… wręczania łapówek! Dużo pustej przestrzeni w
tekturowej rurce służącej za filtr (o którym powiemy sobie za chwilę)
idealnie nadawało się do upchnięcia tam zwiniętego w wąski
rulonik banknotu. Następnie takim papierosem „częstowano”
urzędnika, milicjanta lub inną osobę, którą chciało się
przekupić.
Najbardziej rozpoznawalna marka tytoniowa z czasów ZSRR dziś cieszy
się swoistym kultem zarówno wśród jej wiernych użytkowników,
jak i osób, które dowiedziały się o Biełomorkanałach za sprawą
słynnej kreskówki o przygodach żula o wilczej fizjonomii. Obecnie
kupić też można wodę kolońską, a nawet wódkę sygnowaną
charakterystycznym obrazkiem widocznym na etykietce.
Warto też
dodać, że w ciągu ostatnich dekad te charakterystyczne papierosy
zyskały szczególną uwagę również w kręgach młodych ludzi
palących marihuanę – niewielka ilość tytoniu i sporo
przestrzeni w rurce idealnie nadaje się do tworzenia duszącego, „śmiesznego” skręta! Miłośnicy trawki nie byli
jednak pierwszymi osobami, które eksperymentowały z tym produktem.
Już wiele dekad wcześniej mniej zamożni palacze, których cieszyła cena tych papierosów, ale smuciła ich powalająca wręcz moc,
upychali w pustą tekturkę zwiniętą watę
albo wręcz sprasowane palcami filtry wydłubane z fajek lepszej
jakości.
Same papierosy
produkowane są bez zastosowania jakiekolwiek kleju, który łączyłby
dwa końce nawiniętej na tekturkę bibuły. Maszyny, które do dziś
wykorzystuje się do produkcji Biełomorkanałów, stosowały
specjalne prasy, które zaciskały się w odpowiednim miejscu, tworząc
charakterystyczny szew ciągnący się po boku rurki. Samą natomiast
pustą, tekturową tutkę bardzo często zgniatano w
charakterystyczny sposób w dwóch miejscach.
Robiono to po to, aby
choć trochę zmniejszyć moc wdychanego dymu. Wierzono też, że
dzięki tym zagięciom część substancji smolistych osadza się na
wewnętrznej stronie tekturki (co oczywiście było absolutną
bzdurą). Sensowniejsze wytłumaczenie tego dziwnego zwyczaju jest takie, że tak przy takim uformowaniu cygarety istnieje mniejsze prawdopodobieństwo wciągnięcia do płuc pokruszonego tytoniu. I to właśnie takim wymiętoszonym Biełomorkanałem
raczył się kreskówkowy wilk.
No dobra, czas
spróbować tego cuda. Jako że jestem niedzielnym konsumentem
wyrobów tytoniowych, raczej nie mającym na co dzień do czynienia z
mocnymi papierosami, do skosztowania tego wynalazku podszedłem z
lekkimi obawami o swoje zdrowie. Faktycznie –
pierwsze sztachnięcie
się Biełomorkanałem potwierdziło moje wyobrażenie o tej marce.
Tytoń jest ciężki, swoją dusznością trochę przypominający
amazońskie skręty z mapacho, jednak w przeciwieństwie do nich –
smak rosyjskiego papierosa przywodzi na myśl jaranie skarpetki
nie pierwszej świeżości. Fachowe zgniecenie tutki nic nie dało.
Ba, odniosłem nawet wrażenie, że aromat przepoconych skier stał
się jeszcze mocniejszy... Po trzech „buchach” czuć już
wyraźnie moc ruskiego kiepa, czyli lekkie zawroty głowy i silną
potrzebę wyrzucenia tego świństwa w cholerę. Co też uczyniłem.
To zdecydowanie najpaskudniejsza fajeczka, jaką kiedykolwiek się uraczyłem.
Zdecydowanie wolałbym zapoznać się z zawartością fajki, którą posiadał marynarz Popeye...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą