To było jak potężny cios kijem bejsbolowym w czaszkę. Inkaski
szaman, który w tym wypadku pełnił też rolę kata, wykonał silny
zamach i nawet przez moment się nie zawahał. Głowa małoletniej
ofiary ceremonialnej egzekucji, ku chwale wielkich bóstw, gwałtownie
odskoczyła pod wpływem uderzenia obuchem. Czaszka pękła niczym
skorupka jajka, a jej wnętrze wypełniło się krwią. Skazana na
śmierć dziewczynka nie bała się, nie błagała o litość ani
nie płakała. Prawdopodobnie była tak pijana i nafaszerowana
halucynogenami, że nawet nie zorientowała się, że jej żywot
właśnie dobiegł końca…
Katastrofy naturalne są dla ludów, których życie zależy od
urodzajnych plonów, zwiastunem klęski głodu, a co za tym idzie –
zapowiedzią tragedii mogącej postawić pod znakiem zapytania dalsze
losy plemienia. Dla Inków, potężnych władców olbrzymiego
imperium, którzy do przybycia na ich tereny hiszpańskich przybłędów
niepodzielnie rządzili terenami współczesnego Peru, Boliwii,
Ekwadoru, Chile i Argentyny,
jednym z takich nieszczęść mogła być
na przykład erupcja wulkanu. Obudzony przez bogów kolos pluł lawą,
kasłał gęstym dymem i… wywoływał paskudne w skutkach anomalie
klimatyczne. Mieszkańcy okolic dzisiejszej Arequipy doskonale wiedzieli,
że po takim wydarzeniu najbliższe lata będą wybitnie suche i
należy błagać bogów o łaskę. Oczywiście obecnie wiemy już, że
za ten fenomen wcale nie odpowiadał ani świetlisty Inti, ani
zdenerwowana na swoje ludzkie dzieci Pachamama, tylko obecność
cząstek stałych w powietrzu. Wiele badań wykazało, że po erupcji
wulkanu nawet przez 5 długich lat w danym regionie może występować
tendencja do drastycznego zmniejszenia się częstotliwości opadów,
a wręcz i do regularnej suszy.
Kiedy więc wznoszący się na wysokość 6288 metrów n.p.m., położony na obrzeżu najgłębszego kanionu
na świecie (Colca) wulkan Ampato stał się kolejnym po Misti i
Sabancaya kandydatem do rzęsistego strzelania gorąca magmą,
inkascy kapłani uznali, że trzeba coś zrobić, aby nie dopuścić
do kolejnych klęsk nieurodzaju i cierpienia wybranego przez Słońce
ludu. Mędrcy zebrali się więc, aby przygotować rozsądny plan
ratunku. Narada prawdopodobnie nie trwała zbyt długo i wszyscy
kapłani uznali, że najlepszym wyjściem będzie tu
tzw. capacocha (w keczua, do dziś istniejącym języku Inków – Qhapaq hucha), czyli realne zobowiązanie wobec surowych bogów mające służyć za formę
wybłagania u niewidzialnych, acz z jakiegoś powodu bardzo
niezadowolonych bytów, litości dla gatunku ludzkiego.
Ceremonia ta w
praktyce nie była niczym innym, jak złożeniem ofiary z człowieka.
I pewnie, że z punktu widzenia władców imperium najlepszym
rozwiązaniem mogłoby być ukatrupienie jakiegoś wioskowego głupka,
garbatego, schorowanego staruszka, z którego to pożytek marny, czy
też wskazanego przez lokalną społeczność somsiada, co to ponoć
niezdrowe stosunki z lamami utrzymuje. Czy jednak taka ofiara
zadowoliłaby naburmuszonych bogów? Cóż, prawdopodobnie wywołałoby
to ich jeszcze większy gniew. Idea capacochy była więc zupełnie
inna. Za ofiarę tej okrutnej ceremonii służyć miały dzieci. I to
takie wyselekcjonowane, zdrowe, ładne, pozbawione jakichkolwiek
fizycznych skaz.
W tym wypadku bogowie pragnęli śmierci
dziewczynki.
Juanita, bo takie
imię archeolodzy nadali nieszczęsnej nastolatce, prawdopodobnie
pochodziła, podobnie jak wszystkie żeńskie ofiary tego rytuału, z
klasztoru dla tzw. dziewic słońca – wybranych z uwagi na urodę,
pochodzenie, inteligencję i talent, doskonale wyedukowanych dziewcząt,
oddzielonych od społeczeństwa grubym murem inkaskiego klasztoru. Badania DNA wskazują na to, że Juanita przyszła na
świat w okolicach 1440-1450 roku naszej ery, za czasów rządów
dziewiątego władcy imperium Pachacuteka i wywodziła się
z plemienia Ngöbe – dość mocno oddalonego od granic
Tawantinsuyu, bo żyjącego w okolicach współczesnej Panamy. Wiele
elementów kodu genetycznego Juanity zbliżonych było jednak do tego
występującego u ludów zamieszkujących Andy na praktycznie całej
swej długości. Istnieją pewne teorie mówiące, że dziecko mogło
wywodzić się
z wysoko postawionej rodziny należącej do najbardziej uprzywilejowanej kasty szlacheckiej.
Juanita w
towarzystwie kapłanów najpierw musiała odbyć pieszą wędrówkę
do stolicy imperium – Cusco, gdzie ceremonialnie namaszczona
została przez wielkiego Inkę i złożyła hołd czterem wielkim
statuom reprezentującym najwyższych inkaskich bogów, a następnie
ruszyła w pielgrzymkę aż do miejsca swojej
zaszczytnej śmierci. Zgodnie ze zwyczajem, przyszła ofiara musiała
opływać w dostatki. Dbano o jej zdrowie, dobre posiłki i stabilny psychiczny stan. W przypadku niemowląt, które również Inkowie
czasem składali „w prezencie” swoim bogom, w podróż z takim
dzieckiem ruszała jego matka, karmiąca swoją pociechę piersią. W
przypadku Juanity takiej potrzeby jednak nie było – szacuje się,
że dziewczynka miała ok. 12-14 lat.
Na miejsce egzekucji
oraz wiecznego spoczynku dziecka wyznaczono szczyt wspomnianego
powyżej wulkanu Ampato, gdzie przyszła ofiara musiała dotrzeć
piechotą w towarzystwie orszaku złożonego z kapłanów oraz ich
pomocników. Późniejsze badania zwłok wykazały, że
Juanita przez ostatnich 6-8 tygodni swojego życia żywiła się
głównie warzywami popijanymi wielkimi ilościami alkoholu (prawdopodobnie
chichą – napojem ze sfermentowanej kukurydzy) oraz roślinami o
silnych właściwościach narkotycznych. W momencie swojej śmierci
ofiara
spożywała również niemałe ilości koki – liści
krasnodrzewu pospolitego, rośliny do dziś otoczonej przez andyjskie
ludy niemalże religijnym kultem.
W momencie przyjęcia
silnego ciosu obuchem, który sprawił, że czaszka dziecka pękła w
okolicach prawego oczodołu, pozostawiając po sobie
pięciocentymetrowy otwór i wypełniając się krwią, Juanita była
nieprzytomna lub tak bardzo odurzona podawanymi jej narkotykami, że
prawdopodobnie nawet nie zdążyła zarejestrować swoich ostatnich chwil. W
wyniku zadanego jej przez kapłana uderzenia mózg dziecka przemieścił się na jedną stronę czerepu. Śmierć nastąpiła
momentalnie.
Zwłoki zawinięto w
piękne, kolorowe tkaniny pogrzebowe (tzw. aksu), na głowę martwej
dziewczynki założono opaskę z piórami papugi, a szyję opatulono
szalem z wełny alpaki. Przy ciele dziecka pozostawiono również
inne dary dla bogów – miski, szpilki, muszle, a nawet typowe dla
tego typu obrządków malutkie figurki ubrane w miniaturowe ubranka
– identyczne do tych, które miała na sobie Juanita.
Wszystkie te
przedmioty po ponad 500 latach znalezione zostały w idealnym
stanie. Podobnie zresztą jak sama nieboszczka. No, powiedzmy. Chociaż doczesne szczątki ofiary okrutnego rytuału uznawane są
dziś za jednego z najlepiej zachowanych inkaskich trupów, to trzeba
uczciwie przyznać, że „ząb czasu” paskudnie odbił się na…
głowie Juanity. A najbardziej ironiczne jest to, że głównym
czynnikiem wpływającym na niezbyt reprezentatywny wygląd górnej części ciała dziewczynki
było nie pół tysiąclecia, które dziewczynka spędziła na
mrozie,
ale ostatnich 15 dni przed odkryciem zwłok!W 1995 roku grupa
odkrywców pod przewodnictwem Johna Reinharda z National Geographic
Society postanowiła zbadać wpływ erupcji innego, położonego w
pobliżu, wulkanu – Sabancaya na śnieżną pokrywę Ampato. Zgodnie z
przypuszczeniami badaczy okazało się, że wysoka temperatura
doprowadziła do rozpuszczenia się sporej warstwy lodu. W ten
sposób ze swojego „grobu” na powierzchnię wydostała się
Juanita i… runęła w głąb krateru.
Reinhard prawdopodobnie do
dziś żałuje, że jego wyprawa nie wyruszyła dwa tygodnie
wcześniej. Wówczas znalazłby ciało dziewczynki na szczycie Ampato
i prawdopodobnie stan jej zwłok byłby
równie doskonały, jak ofiar
inkaskich ceremonii capacocha znalezionych w Argentynie.Juanita miała mniej
szczęścia - spadła z wysokości 200 metrów, a podczas swojego lotu
zgubiła tkaniny osłaniające jej głowę. Następnie 15 dni
przeleżała na dnie wulkanu, mając twarz wystawioną na działanie
promieni słonecznych. Te dwa tygodnie wystarczyły, aby szlachetne
oblicze Juanity na zawsze straciło większość swego powabu.
Dzisiaj, oglądając
zamkniętą w szklanej zamrażarce najsłynniejszą inkaską mumię
(chociaż ta nazwa jest błędna, bo przecież mowa tu o zamrożonym
trupie, a nie wysuszonym sztywniaku), goście jednego z najsłynniejszych
muzeów w peruwiańskim mieście Arequipa nie są w stanie dostrzec
ukrytego pod kolorowymi tkaninami i warstwą lodu doskonale
zachowanego ciała Juanity.
Na szczęście
istnieje dokumentacja z oględzin zwłok, dzięki czemu możemy
przekonać się,
jak wygląda nieboszczyk, które ostatnie 500 lat
spędził na trzaskającym mrozie.
Zwłoki są w tak dobrym stanie, że udało się pobrać z nich próbkę krwi i zbadać treść żołądka. Tymczasem na fotografii powyżej można zauważyć tłuszcz, który wytrącił się z ciała Juanity.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą